Pinku eiga to w dosłownym tłumaczeniu „różowe filmy”. To określenie może konotować jednoznaczne skojarzenia. I rzeczywiście, to nic innego jak gatunek filmów erotycznych, które nierzadko w swojej stylistyce zahaczają o motywy pornograficzne. To filmy, które były przeznaczone do… kinowej dystrybucji, a swoją karierę rozpoczęły w Kraju Kwitnącej Wiśni na początku lat sześćdziesiątych.
Czym dokładnie były te produkcje? Co stanowiło najważniejsze wyznaczniki tego specyficznego „gatunku” filmowego? I wreszcie – czy mają one jakiekolwiek artystyczne walory czy też jest to jedynie zakamuflowane kino dla dorosłych? Odpowiadamy na te pytania.
Lata sześćdziesiąte i początek pinku eiga. Wzrost i czas schyłku
Swój początek pinku eiga miały we wspomnianej dekadzie, kiedy to w ich produkcję angażowały się małe niezależne studia. To zrozumiałe, jako że tytuły skupiające się na wątkach erotycznych były proste w produkcji i nie wymagały wielkiego budżetu. Co ciekawe, w kolejnej dekadzie także większe japońskie studia filmowe zaangażowały się w ten typ kina, a powodem była utrata widzów przez te wytwórnie. Mogła być skorelowana ze znaczącym wzrostem popularności telewizji w latach siedemdziesiątych, co powodowało odpływ widowni z kin.
Pinku eiga rozwijają się, by… zaniknąć
To skutkowało nagłym rozwojem gatunku, udziałem znanych aktorów i reżyserów w tego typu tytułach i nierzadko głośnymi filmami. Bądźmy szczerzy – na pierwszym planie znajdowała się zawsze erotyka, a pinku eiga nie były nigdy prawdziwym ambitnym kinem. Jednak wypada zauważyć, że twórcy tych filmów wplatali do nich różnorakie wątki społeczne a nawet polityczne, starając się urozmaicić wiadomy fundament fabularny swych „dzieł”.
Schyłek świetności nurtu przypadł na lata osiemdziesiąte, gdy nadeszła nowa fala pornografii – łatwo dostępnej i taniej. To sprawiło, że tytuły z omawianej kinowej szufladki zaczęły powoli odchodzić do lamusa. Dziś to przede wszystkim historyczne ciekawostki.
Pinku eiga – wyznaczniki tego typu filmów
Jak wspomnieliśmy, są to tak zwane „różowe filmy”. Termin ten sformułował jeszcze w latach dziewięćdziesiątych japoński dziennikarz Minoru Murai. Produkcje określano też mianem „filmów za trzy miliony jenów”, co miało podkreślać skromny budżet.
Trudno znaleźć odpowiednik tego typu tytułów w kinematografii europejskiej czy amerykańskiej. To produkcje, które nie są dokładnie tym samym, co na przykład filmy wyświetlane w kinach porno w USA w latach siedemdziesiątych. W japońskich tytułach spore znaczenie miały reguły wypracowane przez tamtejszą cenzurę, które sprawiały, że w filmach tych nie mogły pojawiać się jednoznaczne obrazy przedstawiające narządy płciowe i bardzo mocne sceny. Właśnie to wpływało na fakt, że twórcy pinku eiga próbowali wyposażać swoje tytuły w realne fabuły. Ale czy to sprawia, że produkcje te tym samym mogły aspirować do miana pełnoprawnego kina? Niekoniecznie.
Czy pinku eiga to pornografia?
Przykład tego nietypowego gatunku japońskiej kinematografii prowokuje do postawienia pytania o to, gdzie zaczyna się pornografia, a gdzie kończy się sztuka filmowa rozumiana jako działalność artystyczna. Próbując odpowiedzieć na to pytanie, najpierw przedstawmy naczelne wyznaczniki pinku eiga jako gatunku.
Jakie są cechy konstytutywne tego gatunku?
Według badaczy historii kinematografii można mówić o czterech zasadniczych cechach definiujących omawiany typ japońskiego kina erotycznego.
- Po pierwsze, film powinien trwać około godziny.
- Po drugie, powinien być nakręcony na odpowiedniego rodzaju taśmie w czasie nie dłuższym niż tydzień.
- Po trzecie, nie może mieć bardzo wysokiego budżetu.
- I wreszcie po czwarte – musi się w nim znaleźć określona liczba scen seksu.
Już trzy pierwsze warunki wskazują na zawoalowany, ale w istocie pornograficzny charakter tych filmów. Prosta formuła, niski budżet i szybka produkcja to jednak tylko poszlaki. Dowodem jest tu wymóg odpowiedniej liczby scen seksu dominujących fabułę. Ale zaraz, zaraz! Można by zapytać, czy w związku z tym za pornograficzne można by uznać także takie filmy jak „Ostatnie tango w Paryżu” Bernardo Bertolucciego czy „Nieznośną lekkość bytu” z Danielem Day-Lewisem, na podstawie powieści Milana Kundery. Wszak one też zawierają w sobie wiele scen seksu. Otóż nie, nie można. Sprawa rozbija się bowiem o kontekst.
Pinku eiga jako filmy pornograficzne
Wedle najbardziej podstawowej definicji pornografia to wizerunki osób o cechach jednoznacznie seksualnych, które utworzono w celu wywołania podniecenia seksualnego u oglądającego. Z tego też względu film fabularny, w którym sceny seksu nie stanowią osi fabuły, nie może zostać uznany za pornograficzny. Co najwyżej uznaje się go za erotyczny, czyli taki, w którym seks i szerzej pojęta ludzka intymność jest ważnym elementem fabuły, ale nie jedynym.
Film pornograficzny a erotyczny
Film erotyczny to taki, w którym sceny seksu nie zostały spreparowane tylko po to, by tworzyć podniecające obrazy, ale by uzupełniać fabułę, która traktować może o różnych kwestiach. To np. bliskość, samotność czy choćby uzależnienie od seksu, jak w głośnym filmie „Wstyd” Steve’a McQueena z wybitną rolą Michaela Fassbendera. Czy był to film pełen seksu? Tak. Czy był pornograficzny? Nie, bo był to dobrze poprowadzony i wysmakowany artystycznie dramat, w którym seks stanowił tylko narzędzie służącego uwypukleniu psychicznych problemów bohatera.
Pinku eiga jako pornografia
Tymczasem w omawianym nurcie pinku eiga te akcenty są ustawione zgoła odmiennie. Seks znajduje się na planie pierwszym. Ewentualne wątki polityczne i społeczne, nawet jeśli występują (jak w produkcjach o wyższym budżecie), stanowią tylko tło. Co za tym idzie, filmy tego nurtu co do zasady powinny zostać zaklasyfikowane jako utwory o charakterze pornograficznym. Próby ich rehabilitacji zakrawają w najlepszym razie na intelektualną ekwilibrystykę, zgoła niepotrzebną. Oczywiście znaleźć można próby udowadniania, że jest to awangardowe kino erotyczne z Japonii, jedyne w swoim rodzaju i roztaczające przed widzem nowe horyzonty. Jednak to tylko złudzenie. To nie jest typ produkcji, których prezentacja mogłaby się odbyć na Festiwalu Pięć Smaków (czyli jednego z najsłynniejszych festiwali kinematografii azjatyckiej).
Pinku eiga – czy warto?
Ostatecznie można zadać sobie pytanie – czy w ogóle warto sięgać po te wytwory azjatyckiej kinematografii? Odpowiedź wydaje się jednoznaczna. Trudno je wszak traktować jak wartościowe ambitne filmy, nawet jeżeli starają się takie udawać. Pinku eiga to produkcje stare, amatorskie i miernej jakości. Tym samym mogą dziś stanowić głównie przedmiot zainteresowania historyków czy dziennikarzy piszących o filmie. Chcesz po nie sięgnąć? Lepiej poszukać innego zajęcia.