Satyra z definicji ma za zadanie piętnowanie negatywnych zjawisk w życiu społecznym, czy nawet celowanie swego ostrza w konkretne postaci i ich cechy. Ten gatunek tak w formie literackiej, jak i filmowej intensywnie wykorzystuje karykaturę i wyolbrzymienie, by zwrócić uwagę na dany problem. Często są to kwestie polityczne czy ogólna krytyka świata zepsutego, upadku obyczajów, pijaństwa etc. Zarazem z zasady próżno doszukiwać się w tego typu dziełach przekazu pozytywnego i przykładów jakiegokolwiek remedium. Można rzec, że dzieła satyryczne to refleksje smutnego trefnisia patrzącego na rozkład świata.

Satyra jako gatunek kina

W kinie nie jest to gatunek zbyt popularny. Zazwyczaj dzieła filmowe zmierzają w stronę typowej komedii. Utwory satyryczne to albo filmy quasi-publicystyczne albo też nacechowane są dużą dozą absurdu. Nierzadko gatunek ten miesza się z konwencją pastiszu. Z tego względu na satyrę porywają się twórcy odważni, którzy nie boją się eksperymentów. Nierzadko też twórcy uznani, którym producenci pozwalają na daleko posunięte scenariuszowe szaleństwa.

Na jakie satyry warto spojrzeć? Które przynoszą najciekawsze i najbardziej wartościowe historie? W poniższym zestawieniu przedstawiamy kilka propozycji, zarówno tych nowszych, jak i pochodzących z dawniejszych czasów. Znajdziesz tu nazwiska znanych reżyserów, jak też produkcje mniej popularne.

„Nie patrz w górę” (2021)

Zaczynamy od tytułu, który nie tak dawno zawitał na ekrany kin oraz na platformę Netflix. Obraz Adama McKaya przyniósł prawdziwie gwiazdorską obsadę, w której znaleźli się Leonardo DiCaprio, Jennifer Lawrence, Meryl Streep czy Cate Blanchett. Przede wszystkim zaś zapewnił pełną niepokoju groteskową historię opowiadającą o nadchodzącej zagładzie naszej planety i o fatalnych reakcjach ludzkości na podobną ewentualność.

Gdy dwoje astronomów odkrywa, że pewna kometa z dziewięćdziesięciodziewięcioprocentowym prawdopodobieństwem uderzy w Ziemię, z początku wcale nie wybucha panika. Pierwszą reakcją wszystkich – od prezydent USA po media – jest zaprzeczenie. Potem, gdy ludzie zaczynają wierzyć w kometę, nastroje społeczne wcale się nie poprawiają. To nie film w rodzaju „Armagedonu”, w którym ludzie robią wszystko, by zażegnać apokalipsę. To krzywe zwierciadło pokazujące naszą cywilizację jako krótkowzroczną, zapatrzoną w siebie i nieczułą na naukowe fakty.

Jedni odbiorą film McKaya jako czystą fantastykę, inni jako metaforę pandemii COVID-19 lub zagrożenia wynikającego z przemian klimatu. Wielu słusznie skrytykuje tytuł za nie do końca dobrze zarysowane postaci. Mimo pewnych wad jest to jednak bardzo aktualna i ciekawa satyra na obecne czasy.

„Doktor Strangelove lub jak przestałem się martwić i pokochałem bombę” (1964)

Już tytuł tej komedii spod ręki samego Stanleya Kubricka jest nader dziwny, a to dopiero początek. To historia rodzącego się konfliktu nuklearnego, a wręcz zagłady nuklearnej, która bierze swój początek w impulsywnej decyzji amerykańskiego generała o ataku na ZSRR. Wszyscy – od kierownictwa armii po naukowców – zostają tu ukazani jako szaleńcy i odklejeńcy. Fabuła zaś z każdą minutą staje się zarówno bardziej groteskowa jak i coraz bardziej przerażająca.

Film Kubricka to satyra na świat czasów apogeum Zimnej Wojny. Ukazuje w krzywym zwierciadle polityków i dowódców, pokazując, jak kruche i delikatne są nici, na których zawieszone zostało światowe bezpieczeństwo. Film dziś już nieaktualny? Niekoniecznie. Może czasy i specyfika geopolitycznych konfliktów uległy zmianie, ale ludzkie przywary niekoniecznie. Film warty jest obejrzenia także dziś, między innymi ze względu na niesamowitą kreację Petera Sellersa, który wcielił się tu w kilka odmiennych postaci.

„Widmo wolności” (1974)

Film, którego autorem jest Luis Bunuel, powszechnie uznawany za jednego z najwybitniejszych reżyserów w historii kina. Jest to zestaw kilku epizodycznych historii, które nie są ze sobą powiązane fabularnie. Wszystkie ukazują naszą rzeczywistość przez filtr potężnej groteski. Bunuel każdorazowo w danej noweli wychodzi od zdawałoby się zwyczajnych sytuacji, by po chwili nasycić je absurdem, uwypuklając niewolę społecznych schematów czy płytkie myślenie określonych grup społecznych.

Zobaczysz tu snajpera mordującego ludzi, a następnie rozdającego autografy na sali sądowej. Przyjrzysz się mnichom toczącym partyjkę pokera. Będziesz uczestniczyć w nad wyraz dziwnym przyjęciu, podczas którego jedzenie okaże się czynnością intymną i godną wstydu. Te i inne historie to festiwal dziwnych i pokracznych zdarzeń, które często niosą ze sobą jednak ciekawe refleksje na temat ludzi i ich zachowań.

„Gracz” (1992)

Film Roberta Altmana z Timem Robbisem (znanym ze „Skazanych na Shawshank”) w roli głównej to wielki pastisz świata Hollywood i przemysłu filmowego w ogóle. Historia pewnego producenta filmowego, który nabiera podejrzeń, że ktoś mu grozi i czyha na jego życie. Bohater rychło orientuje się, że wpadł w ciąg niesamowitych zdarzeń. Co ciekawe, są one podobne do historii, które sam wielokrotnie miał okazje poznawać przy okazji lektury scenariuszy, które otrzymuje na biurko.

„Gracz” to film, w którym fikcja miesza się z rzeczywistością. Wszystko jest tu umowne i stanowi wielką zgrywę z filmowych schematów. Zarazem Robert Altman przez ową satyryczną formę przedstawia zgryźliwy komentarz wycelowany w Fabrykę Snów. Film swego czasu zdobył dwa Złote Globy – dla najlepszej komedii oraz dla Tima Robbinsa. Do tego zyskał trzy nominacje do Oscara.

„Ewangelia według Harry’ego” (1994)

Lech Majewski (reżyser znany z takich tytułów jak „Wojaczek” czy „Młyn i krzyż”) przedstawia satyrę na Amerykę epoki szczytu rozwoju przemysłu i pierwszego etapu rewolucji cyfrowej. Oto widz wkracza do świata, w którym nie ma już na Ziemi ani jednego zakątka, w którym nie rządziłaby technologia, a zarazem świat ten jest coraz bardziej wyjałowiony z głębszych duchowych wartości. Ten stan rzeczy oddaje pustynia usiana telewizorami, na której rozgrywa się prezentowany tu dramat. Na ekranie pojawia się m.in. Viggo Mortensen, ale także polscy aktorzy, tacy jak Jerzy Zelnik czy Krzysztof Kiersznowski. Film jest surrealistyczny i symboliczny, w dużej mierze teatralny. Bez wątpienia nietypowy i dający do myślenia.

„Birdman” (2014)

Ostatnia pozycja na naszej liście filmowych satyr to film Alejandro Gonzaleza Inarritu nagrodzony czterema Oscarami. W tym dla najlepszej produkcji roku, za reżyserię, scenariusz i zdjęcia. Te ostatnie rzeczywiście są tu wyjątkowe, ponieważ kamera prowadzona przez Emmanuela Lubezkiego podąża nieustannie za głównym bohaterem granym przez Michaela Keatona, praktycznie bez żadnego cięcia montażowego.

Keaton wciela się tu w aktora, którego sława nieco już przebrzmiała, a który niegdyś zasłynął graniem komiksowego superbohatera. Już to samo w sobie zakrawa na satyrę, wziąwszy pod uwagę, że Keaton niegdyś był Batmanem u Tima Burtona. Mężczyzna stara się stworzyć sztukę, która przywróci mu dawny blask. Jego potyczki ze światem show biznesu to jednak seria druzgocących porażek. I właśnie satyrą na show biznes jest „Birdman”. Satyrą wysmakowaną stylistycznie i obezwładniającą.

Satyra – wysmakowany gatunek filmowy

Jak nietrudno zauważyć, satyra to gatunek, którego podejmują się doświadczeni reżyserzy chcący przekazać widzom kilka nietypowych i często niezbyt radosnych refleksji na temat świata. Nie jest to gatunek modny, ale za to niezwykle płodny. Bez wątpienia powyżej przedstawione filmy nikogo nie pozostawią obojętnym, oferując ciekawą intelektualną rozrywkę. 

Archiwum: styczeń 2024